W drodze do Polski
Odkąd mieszkam w Wielkiej Brytanii do Polski jeździłam lub latałam dosyć często. Wszystko zmieniło się dwa lata temu, odkąd pojawił się wirus, który zmienił świat.
Zawsze preferowałam podróż do Polski samochodem. Mimo dalekiej drogi plusem było to, że nigdy nie miałam ograniczenia co do ilości przewożonych rzeczy. Pod samochód zawsze mieliśmy też podpiętą przyczepę kempingową, dzięki której nie miałam limitu miejsca. Kolejna sprawa to to, że jeśli już byliśmy po "naszej stronie" Europy to nie musieliśmy wynajmować hotelu bądź spać w czwórkę w samochodzie.
Korzystając z okazji, że za 3 dni w UK dzieci mają tzw. "half term" czyli tygodniowe wolne od szkoły podjęliśmy decyzję, że jedziemy odwiedzić rodzinę. Prom kupiłam na dzisiaj przedłużając dzieciom wolne od szkoły. Nie tyle zdecydowałam się kupić na wcześniejszą datę ze względu na ceny, bo ceny promu w tym momencie bez różnicy czy dzieci mają wolne czy nie są podobne. Głównie zależalo mi na tych kilku dniach ekstra, bo co to jest tydzień.
Z domu z Anglii do promu w Dover mamy około 4.30 godziny jazdy. Wyjechaliśmy jak zwykle dużo wcześniejszej z nadzieją że pojedziemy wcześniejszym promem, a w domu już nie mogliśmy usiedzieć. Wszyscy podekscytowani i w drogę. Już ruszając wiedzieliśmy, że droga będzie ciężka jadąc wyższym vanem, z tego względu, że akurat dzisiaj w całym UK były alarmy o sztormie i silnym wietrze. Po drodze czas do promu zamiast maleć cały czas rósł. Co się okazało zamknęli Dartford Crossing i byliśmy zmuszeni jechać przez zakorkowaną londyńską strefę.
Przejechanie krótkiego odcinka przez tą strefę zajęło nam około 3 godzin, gdzie prawie tyle zajmuje nam normalnie 450km do promu. Mieliśmy inne wyobrażenia o strefach przy londyńskich. Wcale nie widać z drogi tego bogactwa. Wręcz powiedziałabym, że są to biedniejsze strony od dziury w której mieszkam. Ale mniejsza z tym. Przez całą tą sytuację w trakcie jazdy przebukowałam prom bo już wiedzieliśmy, że nie zdążymy.
Gdy w końcu dotarliśmy zdziwił nas fakt, że nie ma żadnej osobówki przed odprawami tylko same samochody ciężarówe.
Dojechaliśmy do kontroli. Najpierw francuska, standardowo paszporty, potwierdzenie szczepienia, wszystko było ok, więc następna kontrola angielska. To samo paszporty na początek, a w między czasie pytania: "Gdzie jedziecie", " Po co jedziecie?" ... rozwalają mnie takie pytania, mam chęć odpowiedzieć: "jak ci się wydaje"? Ale ok, jestem miła, odpowiadam, że teraz half term mają dzieci w szkole, dawno nie byliśmy, i chcemy zobaczyć rodzinę. Ok. Następna odprawa przeszła. Teraz tylko pod bramkę promu. Okazało się że prom, który mieliśmy zabukowany jest opóźniony 3 godziny i dalej możemy nim płynąć. Super... mimo, że już zapłaciłam za kolejny.
Pod promem oprócz masy ciężarówek, naszego vana tylko około 10 osobówek. Prom widmo... restauracja zamknięta, jedna kawiarenka tylko otwarta. Patrzę dookoła siebie i myślę jak smutne są te czasy.. przecież promy były zawsze pełne, nie było miejsc siedzących. Czy to jeszcze kiedyś wróci? Co się stało z tymi ludźmi, że nie ma ich na promie?
Czy to się jeszcze kiedyś zmieni? Wróci do tamtych czasów?
Dopływamy do Francji..
Teraz w drogę dalej...